Zapraszamy do przeczytania artykułu
Pana Zygmunta Krzystanka
Artykuł ukazał się w Nr 63 (1/2019) NATANAELA, s.6,7
Życie religijne rodzin po odzyskaniu niepodległości Z okazji stulecia odzyskania niepodległości prze Polskę, mieliśmy okazję zapoznania się z wieloma faktami historycznymi dotyczącymi tego doniosłego wydarzenia. Warto również przybliżyć sferę życia religijnego w okresie międzywojennym, w czasie okupacji i po zakończeniu II wojny światowej.
Na wstępie przypomnę cytat z książki Józefa Pogana pt. „Na głodnym zagonie”, jak jego matka przed stu laty rozpoczynała dzień pracy: “I każdego ranka było głośno – matka ledwie wstała z łóżka, już śpiewała: Zacnijcie wargi nase chwalić Pannę Świętą, zacnijcie opowiadać ceść jej niepojętą. Tak codziennie i to długo – może godzinę. Przy tym nie próżnowała: jednocześnie doiła krowę, drobiła zacierkę rozniecała ogień w piecu. Na zakończenie Z pokłonem Panno Święta ofiaruje Tobie – klękała, […] ręce trzyma nad niecką na ławeczce, drobi zacierkę i śpiewa. Ale jeśli wypadło w czasie rozniecania ognia wtedy i zapałka zepsuła się na darmo i cały wiecheć słomy. Rzadko się to jednak zdarzało, wtedy chyba, kiedy matka nad czymś się zamyśliła. Bo matka umiała sobie rozplanować zajęcie i przed ofiarowaniem godzinek nie zaczynała roboty, której by nie mogła przerwać. […] Rano, jeśli matka z ojcem nie spieszyli się do roboty śpiewali zawsze godzinki. A w niedzielę i przez całą zimę to już ani razu nie opuścili śpiewania. Umieli godzinki prawie całe na pamięć”.
Tak to się działo prawie w każdym domu. Dzień rozpoczynał się od zasłania łóżka, wypełnionego siennikiem ze słomy, przykrycia pościeli kapą i ułożenia piętrowo ozdobnych poduszek. Ponieważ rodziny były liczne – na łóżku nie sypiała tylko jedna osoba. Następną czynnością było odmówienie na klęczkach pacierza przed świętymi obrazami, których zwykle było kilka na ścianie. Wychodząc z domu do porannych zajęć gospodarczych – należało się przeżegnać święconą wodą znajdującą się w kropielnicy przy drzwiach wyjściowych.
Były jeszcze inne akcenty religijne w ówczesnych domach. W moim drewnianym domu rodzinnym, na belce wspierającej sufit był pięknie wykaligrafowany duży napis: „Pobłogosław Panie to nasze mieszkanie, broń od ognia Patronie Święty Florianie. Rok Pański 1910. Fundator domu Cyprian i Eufruzyna Sygulski. Stawiał majster Wojciech Jeleń”. Dom ten budowali moi dziadkowie, rodzice mojej mamy. Budynek przetrwał pół wieku i został rozebrany 1964 r., gdy trwała zamiana epoki drewnianej na murowaną.
Po zaborach i wielkiej wojnie światowej panowała tu skrajna bieda. Śniadanie rozpoczynało się jeśli nie od modlitwy, to przynajmniej od przeżegnania się. Cała rodzina równocześnie spożywała posiłek, ponieważ najczęściej była to zacierka na mleku przygotowana w jednej, wspólnej misce.
Warto jeszcze przypomnieć o takim zwyczaju, który w dzisiejszych czasach jest zupełnie nieznany. Otóż większość podróży w tamtych czasach, z konieczności, odbywało się pieszo, ponieważ komunikacja autobusowa nie istniała, drogi były przystosowane tylko dla furmanek, a stacje kolejowe były odległe i na bilet nie wszystkich było stać. Poszukiwanie pracy np. w Zagłębiu, odwiedzanie rodziny, zajmowało czasem kilka dni. Przed nadejściem nocy podróżny zgłaszał się do sołtysa w sprawie noclegu. Obowiązkiem sołtysa było wylegitymowanie podróżnego i pisemne skierowanie, podpisane przez sołtysa, z jego pieczęcią z godłem państwowym, na bezpłatny nocleg do kolejnego domu. Nikt nie odmawiał przyjęcia i latem miał zwykle legowisko w stodole, a zimą na rozesłanym snopku słomy, pod kocem, najczęściej w tej samej izbie, gdzie spali domownicy. Ta- kich bliźnich traktowano jeszcze zwykle kubkiem gorącego mleka. Nasuwa się pytanie, czy w dzisiejszych czasach bylibyśmy gotowi na udzielenie schronienia takim wędrowcom? Czy nie zmarliby z wychłodzenia jak wiele osób bezdomnych…
Innym objawem pobożności był następujący fakt: gospodarz wyjeżdżając z domu koniem do uprawy roli, czy na targowisko, znaczył przed koniem biczyskiem na ziemi znak Krzyża św. Również godnym podkreślenia jest fakt za- chowania ludzi, którzy się spotykali na drodze, na polu przy pracy, czy w obejściu gospodarstwa, bez względu na to czy się znają, czy nie zawsze się pozdrawiali powiedzeniem: „Szczęść Boże”.
Natomiast gdy furmanką lub saniami był przywożony ksiądz z Komunią św. do chorej osoby, wówczas gromadzili się w tym domu, przed nim, krewni, sąsiedzi, znajomi i w czasie trwania tej wizyty śpiewano pieśni, np. „U drzwi Twoich stoim Panie, czekam na Twe zmiłowanie”. Wspomnę jeszcze, że sołtys miał w tamtym czasie duże uprawnienia, był przedstawicielem władzy w danej miejscowości i jednocześnie praktycznie pełnił rolę sędziego pokoju: rozstrzygał spory i nieporozumienia sąsiedzkie i rodzinne, organizował mieszkańców w razie klęski żywiołowej (pożary, powodzie, zasypane drogi w zimie). Reprezentował majestat Rzeczpospolitej z godłem państwowym w klapie – zdjęcie powyżej przedstawia taką właśnie odznakę sołtysa.
Na zakończenie chciałem zwrócić uwagę na przytoczony tekst z książki Józefa Pogana, który jest napisany tutejszą gwarą. Za wyjątkiem kilku osób w parafii – wszyscy nią się posługiwali. Języka literackie- go dziecko dopiero w szkole mogło się nauczyć. Gdy były mieszkaniec tutejszych miejscowości, po kilku latach przyjeżdżał tu do rodziny „na letnisko” i posługiwał się już językiem literackim – był przedmiotem drwin, że udaje „pana”. Niestety w dzisiejszych czasach ta gwara zupełnie zanikła, co z ubolewaniem obserwujemy. Inne regiony czynią dużo starań, aby ocalić lokalny sposób mówienia, czy język, jak np. Ślązacy, Kaszubi, Górale. Przypomnienie dalszych dziejów życia religijnego – w następnym numerze NATANAELA.