Z DZIEJÓW PARAFII 76 LAT PO ZAKOŃCZENIU NIEMIECKIEJ OKUPACJI ( cz. 7). Zapraszamy do przeczytania artykułu Pana Zygmunta Krzystanka. Artykuł ukazał się w Nr 91 (05/2021) NATANAELA, s. 13-14.
Po zakończeniu okupacji niemieckiej nastąpił zdecydowany start do przełomu w naszym kraju, w tym również w naszym regionie.
Dobrym przykładem, jednym z wielu, była oświata. Już od półrocza roku szkolnego 1944/45 w starszych klasach pojawiły się nowe przedmioty, których w czasie okupacji w ogóle nie było, takie jak historia czy geografia. Oczywiście nadal nie było w szkole żadnych podręczników i dlatego wiedzę pozyskiwaliśmy z materiałów dyktowanych przez kierownika szkoły Władysława Kucharskiego, który uczył w starszych klasach.
Wszystko zapisywaliśmy w zeszytach. Nie było również żadnych pomocy naukowych.
Była natomiast dyscyplina, często wymuszona trzcinką, czy pozostawaniem w szkole po lekcjach, czyli w tzw. „kozie”. Jedna z sal lekcyjnych, w której zamykano dzieci po lekcjach za łamanie dyscypliny, była zwana “koziarnią”. Klasy były przepełnione ze względu na małą ilość sal lekcyjnych, pomimo że znaczna część dzieci kończyła edukację na czwartej klasie i można zakładać, że tylko „elita” kończyła siódmą klasę. Przyczyną tego był fakt zatrudniania kilkunastoletnich dzieci do prac gospodarczych (pasienie bydła, owiec, gęsi) oraz do prac przy wyrobach galanterii z drewna (czyszczenie, malowanie). W niektórych rodzinach nadal jeszcze pokutował pogląd, że „kto sie zno na piśmie, to sie piersy do piekła dociśnie”.
Po wojnie było w Polsce ok. 4 milionów analfabetów, a na wsiach ok. ¼ ludności było niepiśmiennych, co było jeszcze spadkiem po rozbiorach. Także i u nas sporo osób kwitowało odbiór nakazu podatkowego u sołtysa trzema krzyżykami, zamiast podpisu.
Dopiero w 1949 r. ukazała się ustawa o likwidacji analfabetyzmu i powstało 58 tysięcy kursów, na których uczono czytać, pisać oraz czterech podstawowych działań matematycznych.
Ponieważ kapłan w czasie nabożeństwa modlił się tylko po łacinie, nawet organista Jankowski litanie śpiewał również po łacinie. Wierni odpowiadali „ora pro nobis”. Aby wierni mogli w pełni uczestniczyć we Mszy św. modlili się z książeczek do nabożeństwa, które zawsze zabierali do kościoła. Dla analfabetów były onej jednak nieprzydatne.
Gmina Sułoszowa przysłała w tych czasach higienistkę, której zadaniem była kontrola stanu zdrowia dzieci szkolnych. Stwierdziła ona u wielu osób jaglicę, czyli bakteryjne zapalenie spojówek, co było zakaźne i mogło doprowadzić do utraty wzroku. Antybiotyków jeszcze wówczas nie było, więc zalecenie było takie, abyśmy na zabiegi odkażania pieszo chodzili do przychodni w Sułoszowej. Sam zabieg odkażania polegał na pocieraniu pod powiekami sinym kamieniem, czyli siarczanem miedzi, co powodowało silne „pieczenie” i intensywne łzawienie oczu. To były tortury! Powrót do domu był możliwy dopiero po długiej przerwie, gdy wzrok odzyskiwał sprawność.
Higienistka stwierdziła również u większości dzieci wszawicę, spowodowaną niedostatkiem mydła w tamtych czasach. U chłopców było łatwo ten problem rozwiązać przez strzyżenie na „zero”, natomiast w przypadku dziewczyn proces odwszawiania trwał trochę dłużej.
Na zakończenie może trochę o przyjemniejszych sprawach. Otóż na drugi rok po zakończeniu niemieckiej okupacji szkoła zorganizowała dla najstarszych klas wycieczkę do Krakowa. Zapowiadała się wielka atrakcja: zobaczyć miasto! I to z takimi zabytkami historycznymi! Aby się dostać do Krakowa szliśmy pieszo polnymi drogami do Zabierzowa. Tam wsiedliśmy do pociągu, co również było dużym przeżyciem, jako, że to była pierwsza taka podróż w życiu. Innej komunikacji do Krakowa jeszcze nie było. Zobaczyliśmy Rynek, ale pomnika Adama Mickiewicza nie było, ponieważ okupant niemiecki pociął go na złom. Ponownie został wykonany dopiero w 1955 r. , w setną rocznicę śmierci wieszcza. Wawel jeszcze nie był udostępniony do zwiedzania, a arrasy były jeszcze w Kanadzie, ponieważ tamtejsze władze nie chciały wydać komunistom depozytu władz Polski przedwojennej. Wróciły one dopiero w 1961 r. Zwiedzaliśmy Bazylikę Mariacką, ale jeszcze bez ołtarza Wita Stwosza, poświęconego Najświętszej Marii Pannie, który został zrabowany i jeszcze nie powrócił z Niemiec. Chcieliśmy zobaczyć Pomnik Grunwaldzki, ale tam była tylko kupa gruzu po zdetonowanym podeście. Sam pomnik został pocięty na złom przez niemieckie władze okupacyjne. Po wielkich trudach został on odbudowany dopiero za Edwarda Gierka w 1972 r. Mogliśmy natomiast podziwiać Sukiennice z pięknymi zabawkami. Powrót do domu nastąpił w sposób identyczny jak wyjazd.
O innych dziedzinach ówczesnego życia mieszkańców – już w następnym NATANAELU.
Przeginia, która była okupowana trzy dni dłużej niż Jerzmanowice- widok ze skały nad Czubrowicami
fot. Adam Szafraniec