Ciągle jeszcze jesteśmy pod wrażeniem setnej rocznicy odzyskania niepodległości.
W radiu codziennie słyszymy jak dzień po dniu formowało się nasze państwo. Jak w lutym 1919 r. rozpoczął obrady pierwszy Sejm Ustawodawczy i z ówczesnej naszej gminy, Gminy Sułoszowa, został wybrany jeden z pięciu wicemarszałków – Józef Otachowski, zasłużony działacz ludowy.
Przechodząc do tematu życia religijnego, należy teraz w wielkim poście, przypomnieć jak go przeżywano w okresie międzywojennym. Zaczynano od wyparzania wrzątkiem wszelkich naczyń kuchennych, w których kiedyś mógł być ślad tłuszczu zwierzęcego, np. z wytopionej słoniny. Przez cały Wielki Post taki tłuszcz nie mógł być spożywany. O mięsie i jego przetworach już nie wspominam, ponieważ nie spożywano go nie tylko w tym okresie, ale przez cały rok. Zdarzało się czasem zabicie kury, ale tylko wówczas gdy ktoś z domowników był poważnie chory, lub gdy kura była chora. W zasadzie mięso, przeważnie z królika, pojawiało się na stole od wielkiego święta, czyli trzy razy w roku.
Przez trzy dni w tygodniu poszczono również od mleka i jego przetworów, tylko dzieci były zwolnione od tego rygoru.
W Wielkim Poście nie urządzano wesel i zabaw. Wielu parafian podejmowało postanowienia pozbawiania się w tym czasie wszelkich przyjemności, takich jak np. palenia papierosów ( o szkodliwości palenia jeszcze się nie mówiło ), picia alkoholu, w tym również piwa i.t.p.
W czasie wizyty duszpasterskiej, czyli „kolędy” – ksiądz wręczał każdemu domownikowi imienną kartkę do św. Spowiedzi Wielkanocnej, którą należało oddać przy spowiedzi w czasie rekolekcji. Taka była szczegółowa statystyka uczestników tej spowiedzi.
Latem, duża część mieszkańców, w tym wszystkie dzieci nie używały obuwia. Wyjątkowo do kościoła nikt się nie odważył pójść boso. Zdarzało się, że bardziej oszczędni nieśli obuwie na ramieniu i dopiero je ubierali przed wejściem do kościoła. To był wyraz szacunku dla tego świętego miejsca.
W niedzielę i święta były odprawiane tylko dwie Msze św. przed południem, po południu tylko nieszpory. Komunię św. przyjmowano na czczo (bez jedzenia i picia), w pozycji klęczącej przy balustradzie nakrytej białym płótnem.
Przed rozpoczęciem Mszy św., kościelny jeszcze przy pomocy zwisającej linki wewnątrz kościoła dzwonił dzwonem – sygnaturką.
Dzieci szkolne zajmowały miejsce z przodu przy balustradzie, kobiety po prawej stronie kościoła, a mężczyźni po lewej. Ławki były przeznaczone wyłącznie dla osób w podeszłym wieku. Ponieważ wszystkie modlitwy w czasie Mszy św. były wygłaszane przez księdza i ministrantów po łacinie – wierni po polsku modlili się z książeczek do nabożeństwa. Pośród starszego pokolenia było jeszcze sporo analfabetów, więc oni odmawiali różaniec.
Gdy organista Jankowski śpiewał litanię do Wszystkich Świętych i wymawiał imiona świętych po łacinie, wówczas wierni odpowiadali „ora pro nobis”.
Po polsku była czytana przez księdza z ambony Ewangelia i wygłaszane kazanie.
Ze względu odprawianie w niedzielę i dni świąteczne tylko dwóch Mszy św. – w kościele i przed wejściem był niesamowity tłok. Mieszkańcy Jerzmanowic, Łaz i Gotkowic nie mogli się pomieścić, nie było warunków aby uklęknąć w czasie nabożeństwa.
Ofiarę na tacę zbierał ksiądz po zdjęciu szaty liturgicznej, jednak kościelny musiał torować przejście dla księdza. Jeśli przed wojną ktoś położył na tacy bilon jednego złotego, co stanowiło zapłatę za dniówkę pracy najemnej, czyli przeliczając na obecne czasy to by było ponad sto złotych, wówczas zabierał z tacy bilon o mniejszej wartości, czyli rozmieniał złotówkę.
Nie było energii elektrycznej, którą Niemcy doprowadzili w czasie okupacji z Jaworzna do radiostacji ulokowanej obok najwyższej skały Grodzisko, ale kościół i Jerzmanowice zostały z elektryfikowane kilka lat później po zakończeniu wojny. Dlatego organy były uruchamiane przy pomocy miecha z napędem nożnym i kilku chłopców na chórze przez całe nabożeństwo miało dyżur przy t. zw. „kalikowaniu”. Oświetlenie kościoła w czasie Rorat było tylko świecami.
Śluby, z udziałem licznych par drużbów, były udzielane wyłącznie w niedzielę, aby państwo młodzi i goście nie zaniechali obowiązku uczestniczenia w niedzielnym nabożeństwie.
Kościelny pełnił również funkcję grabarza. Zmarły był grzebany w trzeci dzień po zgonie, który przeważnie zawsze następował w miejscu zamieszkania. Przez dwa dni schodzili się do jego domu krewni, sąsiedzi, znajomi, na modlitwę za jego duszę. Trumna była niesiona do kościoła, a następnie na cmentarz na ramionach, nawet z najdalszych zakątków parafii, bez względu na porę roku i pogodę.
W tych odległych czasach nagrobki miały postać kopczyka ziemnego, zapatrzonego w krzyż, najczęściej drewniany, później pojawiały się stalowe, n.p. z szyny, a nawet łusek armatnich, po nich przyszła kolej na betonowe, lastrikowe.
Cmentarz nie był ogrodzony, jedynie posiadał ziemne obwałowanie, dopiero za czasów ks. proboszcza Jana Rachtana zostało wybudowane betonowe ogrodzenie. Ukończenie jego budowy nastąpiło pod koniec lat czterdziestych ubiegłego wieku. Była to wyłącznie praca ręczna, nie było jeszcze betoniarek, kamienie były tłuczone młotkami, ogrodzenie przetrwało w niezłym stanie siedemdziesiąt lat bez konserwacji. Dla dzieci szkolnych była to niezwykła atrakcja chodzenia po tym ogrodzeniu do i ze szkoły, zwłaszcza gdy trzeba było unikać niesamowicie zabłoconych dróg po roztopach wiosennych.
W naszej parafii jest to już trzecia lokalizacja cmentarza: do końca osiemnastego wieku zmarłych grzebano na cmentarzu przykościelnym, dopiero Edykt Nantejski z 1777 r. położył kres takim cmentarzom, co również władze świeckie zabroniły na początku dziewiętnastego wieku. Utworzono więc nowy cmentarz na południowy wschód od kościoła.
Po komasacji ten teren cmentarza znalazł się na terenie prywatnym, jako teren rolniczy, został zaorany i musiała nastąpić jego rekonsekracja.
Obecny cmentarz, już parokrotnie powiększany, pięknie uporządkowany za czasów obecnego ks. Proboszcza Kazimierza Szczęsnego trwa już drugie stulecie.