Z DZIEJÓW PARAFII
76 LAT PO ZAKOŃCZENIU NIEMIECKIEJ OKUPACJI ( cz. 3)

Zapraszamy do przeczytania artykułu Pana Zygmunta Krzystanka.
Artykuł ukazał się w Nr 87 (01/2021) NATANAELA, s. 9.

18 stycznia br. minęła właśnie 76. rocznica zakończenia niemieckiej okupacji. Wówczas też była bardzo śnieżna i mroźna zima.
W miarę zbliżającego się frontu codziennie słyszeliśmy silniejsze odgłosy artylerii oraz walk lotniczych nad naszym regionem, które nie należały do rzadkości. Mieszkańcy zaczęli się przygotowywać do nadejścia frontu. Obserwowali bowiem niemiecką budowę fortyfikacji tuż obok poszczególnych wsi, w postaci kilku linii rowów strzeleckich z zasiekami z drutu kolczastego, różnorakich bunkrów betonowych, stalowych i drewnianych, do budowy których Niemcy wycięli olbrzymią połać lasu ojcowskiego (tam gdzie teraz znajduje się m.in. Karczma Maciejówka). Po zachodniej stronie tych umocnień wykonano głęboki rów przeciwczołgowy. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że właśnie tu front może się zatrzymać na dłuższy czas. Konsekwencją tego z kolei będzie całkowita zagłada tutejszych miejscowości, gdy dojdzie do użycia artylerii, w tym katiusz, bombowców, a do likwidacji bunkrów – napalmu.
Dlatego w wielu gospodarstwach budowano głębokie ziemianki, tzw. dekonki, nakryte kilkoma warstwami belek drewnianych i przysypane ziemią. W tamtych czasach prawie wszystkie budynki były drewniane, przykryte strzechą i nie dawały żadnego schronienia przed pociskami. Szyby w oknach zaklejano paskami z kartonu lub papieru w celu ich wzmocnienia przed detonacjami.
Zaczęto robić zapasy żywności i ją, wraz z cenniejszymi rzeczami, zabezpieczać w różnych podziemnych skrytkach. Istniały wtedy sklepy spożywcze, ale w tych sklepach do spożywania była tylko sól kamienna i sacharyna (cukier był niedostępny ). Dla palaczy był tytoń – machorka i książeczki bibułki marki Pobudka i Herbewo. Papierosów nie było. Poza tym były tylko artykuły przemysłowe.
Zaraz po żniwach w 1944 r. przystąpiono do omłotów zboża ze względu na zbliżający się frot. Młocka odbywała się cepami przy udziale kilku mężczyzn. Zaledwie w paru gospodarstwach były młocarnie napędzane kieratami, które również służyły do napędu sieczkarni. To były początki mechanizacji prac w rolnictwie, jako że energia elektryczna była jeszcze ciągle niedostępna. Nawet w kościele, aby organista, pan Jankowski, mógł posłużyć się organami, musiała druga osoba nogą napędzać skórzany miech. Część chłopców, którzy nie służyli do Mszy św. w charakterze ministrantów, na chórze obsługiwała organy. Warto dodać, że aby zostać ministrantem na Mszy św. trydenckiej, należało się nauczyć całej ministrantury po łacinie (sam tego doświadczyłem), ponieważ kapłan modlił się tylko w tym języku. Obecnie wraz z kapłanem wierni i ministranci modlą się po polsku w czasie Mszy św.
Ostatnie miesiące, tygodnie 1944 r. upływały na oczekiwaniu nadejścia frontu i przepędzaniu niemieckich okupantów, którzy w czasach „wycofywania się na z góry upatrzone pozycje”, stawali się co raz bardziej brutalni i bezwzględni. Sołtysi nadal musieli wyznaczać młodzież na przymusowe roboty do Niemiec i Austrii. Niespełnienie tego obowiązku było powodem zabierania przez żandarmów członków rodziny. Akowcy wraz z sanitariuszkami intensywnie przygotowywali się do powstania w Krakowie, które na szczęście nie doszło do skutku. Partyzanci, zwani wówczas desantami, coraz częściej dokonywali akcji sabotażowych. Niemieckie parole z psami, kontrolowały stan wszystkich linii obronnych (bunkry, rowy strzeleckie, zasieki z drutu kolczastego).
Na początku stycznia 1945 r. najpierw pojawiły się konne tabory. Wozy były wypełnione m.in. prowiantem, prowadzone były przez Własowców, czyli podkomendnych gen. Własowa, który przeszedł z Armii Czerwonej na stronę niemiecką.
Następnie, na nartach w białych kombinezonach, przemieszczali się już Niemcy, ale nie zajmowali przygotowanych linii obronnych. Obserwacja tych ruchów wojsk niemieckich była bardzo utrudniona, ponieważ szyby w oknach wszędzie były oblodzone grubą warstwą i można było tylko „wychuchać” mały wziernik.
W nocy z 17 na 18 stycznia wszyscy zostali zbudzeni warkotem czołgów radzieckich, które od Sułoszowej jechały wzdłuż rowu przeciwczołgowego, ponieważ nie mogły go sforsować. Podjeżdżając pod duże oblodzone i zaśnieżone wzniesienie w Gotkowicach przy Ostrej Górze, czołowy pojazd wpadł w poślizgi i zsunął się do rowu przeciwczołgowego. Cała kolumna czołgów się zatrzymała. Aby umożliwić jej dalszą jazdę, czołgiści otworzyli pobliską stodołę w gospodarstwie Sygulskich i znajdującą się tam słomę rozesłali na tym stromym wzniesieniu. Dopiero wówczas około 70 czołgów radzieckich 59 Armii I Frontu Ukraińskiego mogło podążać w kierunku Krakowa, w dalszą drogę, za wyjątkiem jednego uwięzionego w rowie i drugiego pozostawionego dla jego asekuracji. Po drodze napotkały cały sztab niemiecki z Jerzmanowic, który nie zdążył przekroczyć rowu przeciwczołgowego przed wysadzeniem na nim mostu.
Co się działo później – o tym już w następnym numerze NATANAELA.